Jako, że zamiast robić skomplikowany makijaż, zdecydowanie wolę pospać 10 min dłużej, moja rutyna szpachlowania jest chyba najprostszą z możliwych. Na wszystkie czynności, które wykonuję rano, staram się poświęcić jak najmniej czasu, toteż zarówno mój makijaż, jak i poranna toaleta ogranicza się do minimum.
1. Po odpowiednim przygotowaniu twarzy (o tym przeczytacie w kolejnym poście) nakładam podkład, jednak wyłącznie w miejscach, które wymagają krycia (broda, nos). Niezależnie od pogody, humoru i wszystkich innych czynników był, jest i będzie to Revlon Colorstay (180 Sand Beige), który bezgranicznie kocham. Do jego aplikacji używam flat top'a z Elfa (o nim również wspomnę coś więcej).
2. Kolejnym skomplikowanym krokiem w tym jakże skomplikowanym makijażu jest nałożenie bronzera. Jako właścicielka dość pucułowatych policzków, wybieram te w chłodnym odcieniu, których zadaniem jest wysmuklenie twarzy. Jakiekolwiek drobinki i brokat nie wchodzą w grę. Aktualnie moim ulubieńcem jest Benefit Hoola (cudo! :D). Do aplikacji bronzera używam pędzla z Ecotools (nr 1201).
3. Następnie wykonuję czarnym/brązowym eyelinerem kreskę na górnej powiece. Zazwyczaj wybieram te z Miss Sporty.
4. Rzęsy tuszuję czarnym tuszem. Obecnie używam Astor LookOut, który u mnie niestety się nie sprawdził. Jak do tej pory moim naj jest Sexy Curves Rimmela i Define-A-Lash z Maybeline.
5. Ostatnim i opcjonalnym krokiem jest pomalowanie ust wszelkiego rodzaju odcieniem bladego różu. Jako, że w mojej torebce raz pomadka jest, a raz jej nie ma (a malowanie ust to czynność, którą wykonuję w tzw. międzyczasie) nie jest to stały element mojego makijażu.
To tyle jeśli chodzi o mój makijaż dzienny. Chętnie zobaczę jak Wy malujecie się na co dzień.
Kisses :)